Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go bandy ulokowali się każdy w jednym z pensjonatów na „linii“.
W tych pensjonatach uchodzili za rekonwalescen tów. Wśród rozleniwionych gości pensjonatów trudno było rozróżnić członków bandy Krygiera.
Zbierali się od czasu do czasu pod osłoną nocy u Bajgełe, który przejął po Staśku Lipie jego nocny lokal. Bajgełe robił świetne interesy. „Zimna kokota“ nadawała się do roli kierowniczki interesu.
Nikt, z wyjątkiem Krygiera, nie zwracał uwagi na fakt nagłego zaginięcia Reginy. Na myśl mu, oczywiście, nie mogło przyjść przypuszczenie, że Regina już nie żyje i że mogła ona zginąć w tak fatalnych okolicznościach. Krygier był przekonany, że Regina poprostu uciekła od nich, mając dość takiego życia.
Pewnego poranka zimowego przed pomnikiem Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu przechadzał się młody człowiek w futrze z podniesionym kołnierzem i nasuniętym mocno kapeluszem. Co pewien czas wyjmował złoty zegar, dając w ten sposób wyraz swemu zniecierpliwieniu. Był to Klawy Janek.
Na vis a vis drugim chodnikiem przechadzał się Krygier. Obaj oczekiwali kogoś z niecierpliwością. W pewnym momencie na rogu ulicy zatrzymała się taksówka, z której wysiedli Antek i Felek. Antek miał w ręku małą walizeczkę Janek dał im dyskretny znak ręką, by szli za nim. Gdy zbliżyli się do niego na drugim ką, by odeszli, a sam dobiegł do taksówki i rzucił rozkazująco:
Janek pierwszy dobiegł do taksówki i rzucił roz-
— Aleje Jerozolimskie Nr... Panie prędzej!... Matka mi zachorowała!... Pędzę po doktora!...
Szofer odrzekł z uśmiechem:
— Niech się pan uspokoi... Jestem swój człek...
— Co?
— Nie poznaję mnie pan?... No?... To przecież ja was wyprowadziłem ze skarbca...