Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wołkow zmierzył się z Jankiem. Pierwszy odezwał się Janek;
— Już dawno szukałem okazji rozmówienia sił z tobą!
Wołkow milczał.
— Nie bądź że tak przerażony — wtrącił się Bajgełe. — Nie jesteśmy tacy straszni, ani odrażający. Przeciwnie, jesteśmy znani z gościnności. I nie obawiaj się: zaręczam ci, że włos z głowy ci nie spadnie.
— Tylko cała głowa — mruknął Moryc.
— Ach tak, zapomniałem ci przedstawić znanego Amerykanina — dowcipkował się Bajgełe. — Złota to rączka. Nie obawia się nikogo na świecie. Jeżeli odczuwa strach, to tylko przed szczurami...
Śmiech rozległ się w pokoju.. Jedynie Wołkow nie mógł wydobyć głosu. Twarz jego naprzemian pokrywały to rumieńce, to bladość. Odnosiło się wrażenie, jakby za chwilę miał dostać ataku sercowego.
— A oto towarzysz Krygier, o którym zapewne wiele słyszałeś — pełnił dalej Bajgełe rolę aranżera zabawy. — A ci trzej to jego nieodłączni i wierni towarzysze: Antek, Felek i, „Milczek“. Nie jedną jeszcze będziesz miał z nich pociechę, panie komisarzu. Zdolni chłopcy....
Regina nie zdejmowała oka z profesora, który stał niespostrzeżony przez nikogo w pobliżu drzwi w celach obserwacyjnych, czyniąc pośpiesznie uwagi w notesiku.
— Aha, byłbym zapomniał o profesorze, o którego tak się dopytywałeś — dorzucił Bajgełe, wskazując na stojącego w kącie poznańczyka.
Profesor, współczując Wołkowowi odezwał się:
— Co zanadto, to niezdrowo: czego chcecie panowie od komisarza Wołkowa?
— Czego chcemy?... — podchwycił to pytanie Krygier. — Właściwie mówiąc, nic.... Pragniemy po-