Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stasiek Lipa westchnął ciężko, po czym ciągnął dalej:
— Ale życie na mnie srogo się zemściło! Nawet szczęścia ojcowskiego poskąpiło mi! Nawet nie pozwolono mi umrzeć ze świadomością, że ta, którą przez całe życie ubóstwiałem, jest moją córką!... Zbyt wielki to honor dla mnie być ojcem tak pięknej i szlachetnej dziewczyny jak ty!...
— Ale chcę wiedzieć, kto cię poinformował o tym? — zapytała stanowczo Aniela. — Może i tak jest, że nie jestem twoją córką, ale zbyt wiele przebyliśmy w życiu razem, abyśmy mieli teraz rozejść się, jak wrogowie. Nie życzę ci przecież niczego złego. Przeciwnie, zaciągnęłam wobec ciebie wielki dług wdzięczności jako wobec człowieka, który mnie okazywał tyle dobrego!
Słowa te zrobiły swoje. Twarz Staśka Lipy rozpogodziła się:
— Chcesz wiedzieć wszystko? Poco denerwować się. To co ci powiedziałem jest faktem bezsprzecznym. Smutne, ale prawdziwe. I wszystkie moje nadzieje naraz się rozwiały. Czuję się teraz, jak zbyteczna szmata. Moja piosenka jest skończona dodał filozoficznie, a oczy pokryła wilgoć.
Aniela poczuła litość dla niego. Nie myślała teraz o sobe Jak przedtem żałowała, że jej ojciec jest złodziejem, tak obecnie żałowała, że Stasiek Lipa nie jest już jej ojcem. Pół życia byłaby teraz gotowa oddać, gdyby mogła zdziałać, by to, co teraz usłyszała, okazało się nieprawdą. Postanowiła sama zbadać tę sprawę.
— Ale powiedz mi, co cię naprowadziło na myśl sprawdzenia, czy jesteś moim ojcem? Mnie się jakoś nie chce w to wierzyć. Jesteśmy jednej krwi i kości. Czyż mało jest podobieństwa między nami? Czyż zewnętrznie nie jesteśmy podobni do siebie? Czyż z pozo-