Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kuły go do łóżka aż do wieczora. Gdy zbudził się, zapadał już zmierzch. Szczęśliwy wyskoczył z łóżka. Wydarzenia ostatniej nocy wryły się w jego świadomość, napawały go uczuciem niewysłowionej radości.
Miał niejasne przeczucie, że tej nocy zajdzie w jego życiu wielka zmiana. Dotychczasowe życie najeżone nie pewnością i niebezpieczeństwami, wyrobiło w nim potrzebę ryzyka. Był to swego rodzaju hazard. Zakradanie się w nocy do pokoju Anieli napawało go dziwnym uczuciem.
Zastanawiając się nad kolejami swego życia, doszedł do przekonania, że nic nie zmyje z jego sumienia występnej przeszłości. Gdy myślał o Adeli, która w międzyczasie nabrała mądrości życiowej i doświadczenia że należycie potrafi ocenić jego haniebne postępowanie wobec niej, łzy napłynęły mu do oczu. Janek płakał, jak małe dziecko, które zrozumiało, że postępowało źle. Był przekonany, że Aniela go odtrąci, nie mógł jednak zrezygnować z rozkoszy, by spojrzeć na nią jeszcze raz jeden, zapytać, co sądzi o nim. W tej chwili pragnął, by Aneta nie miała wyboru i musiała się związać z nim na zawsze. Przez mózg jego przesuwały się najbardziej fantasyczne pomysły.
Z rozważań tych wyrwało go dyskretne pukanie do drzwi.
— Proszę.
Drzwi otworzyły się na oścież. Do pokoju wtoczyła się tęga kobieta i, uśmiechając się tajemniczo, nakarminowanymi ustami, rzekła:
— Dobry wieczór panu, panie Blank, tak zdaje się, brzmi pańska godność?
Janek, niezadowolony, że nieznajoma przerwała tok jego rozważań, zapytał niezbyt delikatnym tonem, nie odpowiadając nawet na jej powitanie:
— Czym mogę pani służyć i kim pani jest?