Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szczupak tymczasem triumfował, jego stanowisko jako naczelnika urzędu śledczego, było niezachwiane. Z chwilą, gdy udało mu się zlikwidować bandę, nie lękał się nikogo.
Nie wiedział, co go czeka i z której strony przyjdzie nieszczęście.
W przeddzień procesu, gdy siedział w biurze, zajęty przeglądaniem różnych akt, celem przygotowania się do wielkiego procesu — ktoś zapukał gwałtownie do drzwi.
— Proszę! — zawołał komisarz zdenerwowany. Był zły, że przeszkadzają mu o tak późnej porze.
Drzwi otorzyły się i na progu stanął Wołkow.
— Dobry wieczór! Dobry wieczór panie komisarzu!
Szczupak nie wierzył własnym oczom. Przed nim stał Wołkow, ubrany w elegancki mundur komisarza. Uśmiechał się dziwnie. Szczupak przeraził się do tego stopnia, że nie wiedział, co począć ze sobą i co odpowiedzieć.
— Proszę się nie lękać! — odezwał się Wołkow.
— Nie jestem już więcej wariatem.
Wołkow wypowiedział te słowa dziwnym głosem.
— Szczupak odnosił wrażenie, jakgdyby syknęła jadowita żmija, jeszcze większy strach go obleciał.
— Proszę, niech pan spocznie, panie komisarzu. Czym mogę panu służyć? — rzekł drżącym głosem, widząc, że oczy Wołkowa biegają niespokojnie, jak u człowieka nienormalnego.
Wołkow rozparł się wygodnie na krześle. Przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie.
— Przyszedłem, by się z tobą rozmówić.
— Proszę bardzo.
Wołkow naraz zerwał się na nogi i z całych sił walnął pięścią w stół:
— Przyszedłem policzyć się z tobą!...
— Ze mną?..