Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/570

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Podszedł ku choremu, wpatrzył się weń uważnie i po chwili, zwróciwszy się ku mnie, kiwnął głową na znak, żem się trafnie domyślił.
    Chory leżał z oczyma otwartemi, w sufit wlepionemi, oddychał głęboko, a z rzadka i za każdem odetchnieniem jęk głuchy wydawał.
    Doktor Gabryszewski nie spuszczał zeń oka.
    Nareszcie chory jęknął tak dosadnie i charakterystycznie, że wydało się jakby jęk ten podkreślił. Usłyszawszy to, wszyscyśmy pojęli, iż po takim jęku drugi nastąpić już nie może.
    Doktor Gabryszewski szybko zwrócił się do mnie z zapytaniem:
    — Czy widziałeś pan? widziałeś? — Co takiego? — spytałem zdziwiony.
    — A to rzecz niesłychana! Tylu konających w życiu widziałem, a nic podobnego mi się nie przytrafiło. Stałem czekając dopóki nie skona, żeby mu zamknąć powieki. A on po skonaniu sam sobie je zamknął.
    W tej chwili wybiła piąta godzina rano.
    Księdza Gorgoniego wyniesiono do trupiarni.

    ∗                    ∗

    O godzinie 10 rano, otoczony sztabem młodych lekarzy, wszedł z wizytą do separatki mojej profesor Rydygier. Po zbadaniu stanu mego zdrowia i po wydaniu stosownych przepisów i rozporządzeń, prosił mię profesor, żebym mu opowiedział ostatnie chwile księdza Gorgoniego. Kiedym je opowiedział tak, jak wam tu opisałem, na pięknem a szerokiem czole uczonego profesora osiadła poważna zaduma, a jeden z młodych asystentów w te odezwał się słowa:
    — O! znam podobne usposobienia: spotykałem ich niemało. Pomodlą się sobie, porozmawiają z Panem Bogiem, a potem ruszają na tam ten świat z tak dobrą miną i tak ochoczo, jak na ucztę jaką.


    Nieśwież.Aleksander Walicki.