— Przyniesiemy panu zara gościa — mówiła pani Maciejowa, wchodząc do mojej separatki, oznaczonej Nr IV, w której już od kilku tygodni leżałem samotnie, obłożną złożony chorobą; — nie będzie panu tak markotno.
Wiadomość ta niemiłe na mnie wywarła wrażenie. Jakkolwiek bowiem nudno i smutno czas mi schodził w samotności, milszą wszakże ona mi była od jęków i kaprysów, jakiem i zapowiedziany przybysz mógł mię uraczyć.
Pani Maciejowa była w klinice chirurgicznej doktora Rydygiera naczelną pusługaczką. Od lat pięciu pracując w tym zawodzie, nabrała wielkiej umiejętności i wprawy w doglądaniu chorych. Komu chciała, to umiała we wszystkiem dogodzić, ale też potrafiła niepospolicie dokuczyć. Od samego wejścia mego do kliniki udało mi się zaskarbić jej względy i byliśmy z sobą w stosunkach nader przyjaznych.
Usłyszawszy powyższą zapowiedź, zapytałem:
— Kogoż to mi dacie za towarzysza?
— A to, proszę pana, ma być jakiś ksiądz stary; ale jeszcze nie mogę nic o nim dokumentnie powiedzieć, bom go na oczy nie widziała. Pan docent kazali mi jeno pościel przyszykować, a tymczasem jego tam chloroformują w laparatomji.
To powiedziawszy, ułożyła przyniesioną bieliznę czystą na oknie i wyszła z separatki, a po kilku chwilach wniosła wspólnie z Józefem, dla oczekiwanego gościa, łóżko i żelazny, o dwóch półkach, na szaro pokostowany stoliczek.
Kiedy już łóżko uściełać kończono, wszedł doktor Rościszewski i udzielił mi szczegółowych o nowym chorym wiadomości. Był to ksiądz Gorgoni Sulej, reformata, kapłan znany z wielkich cnót i pobożności, liczący 70 lat życia. Urodzony na Podlasiu, następnie przeniósł się do W. Ks. Poznańskiego, a ostate-