Strona:Ulicą i drogą.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ULICA NOCĄ


 
Przestrzeń — niewidną — ale wyczuwalną —
Osłonił półcień — nocy syn nieprawy...
Iskrzą się światła sklepowej wystawy,
Jak błędny ognik, co kryje zasadzki.
Przechodnie — z twarzą błędną lub banalną —
Znużeni — śpiący — wracają z zabawy,
Wypełzłszy z domów, jak z nor nocne gacki...
Jutro się spiją lub w łeb sobie palną...
— — — — — — — — — — — — — —
Noc — jak krwiożerczy polip — rozwija swe macki...
— — — — — — — — — — — — — —

W tych kamienicach — na wyniosłem piętrze
I w zakopconej, nędznej suterenie —
Przygnębiające panuje milczenie,
Jakby tam życie nie istniało zgoła,
Jakgdyby pełne pustką było wnętrze...
Tam sen króluje — ze skrzydłem anioła —
Lecz z twarzą często straszną — jak sumienie,
Które wśród ciszy głosem wielkim woła
I chuci w sobie kryje najzawziętsze...
— — — — — — — — — — — — — —
Złe mary — i złodzieje snują się dokoła...
— — — — — — — — — — — — — —