Strona:U Chińczyków.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili rozległy się piskliwe tony piszczałek, cymbałki i ogłuszające dźwięki instrumentu „tam-tam“.
Była to orkiestra, poprzedzająca wehikuł cesarza i grająca hymn narodowy.
Tekst hymnu przesadnie wychwalał władcę Chin — „smoka niebios“. Autorem tej muzyki miał być cesarz Hing-Cza, panujący 700 lat przed Narodzeniem Chrystusa.
Za orkiestrą, niesiony we wspaniałej lektyce, ukazał się cesarz, czyli Tien-Tse — syn niebios, witany dzikiemi okrzykami tłumu.
Gdy orszak zginął za zakrętem ulicy, William i Brown przeszli most, łączący ląd z wyspą Hong-Kong i wkrótce znaleźli się w mieszkaniu pewnego angielskiego kupca, przyjaciela Browna.
Kupiec zatrzymał ich u siebie przez parę dni w gościnie i pokazywał wszystkie osobliwości Kantonu.
Przechadzając się nad brzegiem rzeki, zobaczyli Chińczyka, który karmił rybami kilka pelikanów. Ujrzawszy cudzoziemców, Chińczyk chwycił za sznurki, ścisnął niemi gardła pelikanów i wydał głośny przenikliwy świst.
Na to hasło pelikany zaraz skoczyły do wody i zginęły w jej głębiach. Po chwili zaczęły się wynurzać z rzeki, niosąc w dziobach lśniące ryby.
Chińczyk gwizdnął: pelikany pooddawały mu zdobycz i na rozkaz pana znów zanurzyły się w wodzie. Po pewnym czasie na dnie łodzi było sporo mniejszych i większych ryb.
Gdy ptaki się zmęczyły i nie chciały nurkować, srogi Chińczyk zaczął je bić kijem bambusowym, zmuszając do dalszej pracy; pozwolił im odpocząć dopiero wtedy, gdy miał prawie pół łódki ryb. Zdjąwszy kapelusz, poprosił widzów o pieniądze.