Przejdź do zawartości

Strona:Teodor Jeske-Choiński - Tyara i Korona tom I.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czaje. Co było, co ludzie nazywali dotąd prawem i prawdą, rozprzęgało się, zapadało, traciło swą dawną moc, a nowe podwaliny życia społecznego chwiały się jeszcze niepewne, nieoparte na trwałych, uznanych powszechnie zasadach.
I łagodnem nie było stulecie jedenaste. Pięść, ubrana w żelazną rękawicę, narzucała słabszym swoją wolę i samowolę. Zuchwalstwo miecza szło ręka w rękę z zuchwalstwem charakterów, których gwałtowność miała wstręt do porządku i uległości.
W takich czasach przybiera wszelki spór mocarzów tej ziemi rozmiary burzy. Rozwaga, sprawiedliwość, bezstronność milkną, ustępując miejsca ślepemu gniewowi rozpętanych namiętności. Strony, walczące z sobą, nie przebierają w środkach.
Odczytując dziś pisma polemiczne, które wylatywały z pracowni biskupów i opatów XI stulecia płonącemi rakietami, gorszymy się zaciekłością sług ołtarza. Nienawiść siali gwałtowni prałaci, zamiast pokoju.
Zaślepieni namiętnością, nie widzieli, nie chcieli widzieć przyjaciele Grzegorza i Henryka, iż jeden i drugi mieli ze swojego stanowiska słuszność. Słusznie bronił Grzegorz wolności Kościoła ― słusznie stał Henryk przy odziedziczonych przywilejach.
Papież, najwyższy przedstawiciel potęgi duchownej nie mógł się zgodzić na zależność Stolicy Apostolskiej od samowoli świeckiej, cesarz, najwyższy przedstawiciel siły fizycznej, nie mógł uznać bez oporu prymatu kapłana. Zwyciężył ten, któremu pomógł duch czasu, którego niosła idea historyczna, posuwająca się ciągle naprzód. Wybrańcem przyszłości był Grzegorz ― synem przyszłości Henryk. Więc młoda przyszłość położyła stopę swoją na zgiętym, upokorzonym grzbiecie starej przeszłości.