Strona:Teodor Jeske-Choiński - Seksualizm w powieści polskiej.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
  36


szkadza mieć się za półbogów, za świeczniki ludzkości. Nauczył ich przecież Przybyszewski w swojem „Confiteor”, że artysta, to „ipse philosophus, daemon, deus et omnia”, że „stoi on przed światem, jest panem panów, nieokiełznanym żadnem prawem, nieokiełznanym żadną siłą ludzką”, w co knajpowi i kawiarniani geniusze z radością na złość „filistrom” uwierzyli.
Maskę z tych nadludzi kawiarnianych zdarł bez litości Wacław Berent w swojem „Próchnie”.
Trudno się domyślić, dlaczego modernizm i seksualizm zniesławiają z taką zawziętością swoją własną korporacyę, zohydzając ją świadomie przed całem forum profanów. Chyba dlatego, że sami nie wierzą w swoje posłannictwo, albo może dlatego, że nie wychodząc w życiu poza brudne koło: knajpy, kabaretów i brutalnych, cynicznych uciech, nie znają innego, lepszego czystszego świata.
W „Próchnie” Berenta pyta ktoś literata Turkułła, jak pojmuje sztukę? On odpowiada: „kapitalne wnętrza ludzkie wyciągamy na jaw”. A na to aktor Borowski: „Krwawe są te nasze wnętrza, w których dłubiesz po nocach, wróciwszy z tynglu lub zamtuza”.
Krwawe są w istocie te wnętrza i cuchnące, bo zgniłe, które najnowsza powieść rzuca przed oczy czytelnika.
Gdyby wszystkie dzieci Apollina były podobne do „filozofów, demonów, bogów” i rozpustników modernizmu i seksualizmu, mieliby „filistrzy” prawo odwrócić się z pogardą, z obrzydzeniem od tych, co nimi gardzą. Ale na szczęście kultury, nie jest jeszcze tak źle. Są w świecie literackim i artystycznym natury czyste, prawe, uczciwe i podniosłe, zdające sobie dokładnie sprawę z zaszczytnego posłannictwa talentu i umiejące z niego korzystać dla dobra swojego narodu.