Strona:Tamta.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowadziwszy ją aż do progu, ujął jéj rękę i do ust ją poniósł.
— Dobranoc, Joanno droga, — rzekł, — pozwól mi powtórzyć raz jeszcze, że dziękuję ci za położone we mnie zaufanie i że się go nie okażę niegodnym.
— O! wcale się tego nie lękam, — odszepnęła.
— Przysięga, którą przed chwilą złożyłem ci wobec Boga, sumiennie dotrzymaną będzie; nie złamię jéj, Joanno. Jakiekolwiek przeciw mnie świadczyć mogą pozory, jakiekolwiek podejrzenia wzbudzić-by mogło moje postępowanie, wiédz o tém, Joanno, że nigdy temu, com ci winien, nie uchybię. Nie dręcz się więc i nie martw niepotrzebnie.
Mówił to lodowato chłodnym tonem, z salonowéj etykiety ceremonialnością, a słowa jego mierzone, rozważne, wśród nocnéj otaczającéj ich ciszy, bolesnym dreszczem serce Joanny ziębiły.
— Jednéj tylko rzeczy pragnę: — odparła, — nie chcę byś się czuł zbyt nieszczęśliwym, Raulu.
— Byłbym chyba wielkim niewdzięcznikiem, — odrzekł z ukłonem.
Wysoka postać jego, delikatne rysy pociągłéj twarzy, piękna o szlachetnych liniach głowa, bujnym, ciemnym włosem okryta, rysowały się na tle białéj boazeryi, oświeconéj dwoma kandelabrami, nad kominkiem przytwierdzonemi.
Takim go widziała Joanna, gdy, wyprostowany, sztywny prawie, stał przed nią, podczas gdy ona, usiadłszy przed ogniem na malutkiéj, brokatelą wybitéj kanapce, machinalnie prawie okrywała pół obnażone ramiona koronkową chustką, którą na siebie do kaplicy zarzuciła. Blado-niebieska, z lekkiéj tkaniny jéj suknia, dobrze była dobraną do bladawego kolorytu jéj cery i jasnowłoséj jéj urody. Na stoliczku, obok niéj, rozkwitał w pięknym wazonie bukiet róż, mocną a słodką woń rozlewający wokoło. Żadnego nigdzie odgłosu, żadnego nawet szmeru w cichym domu wiejskim. Jakże rozkosznie błogą mogła była stać się ta godzina! Czy choć przez chwilę jednak śmiała się tego spodziewać? Czy jéj zawczasu nie uprzedził, jak zimne zachowa z nią obejście? Nie byłoż między nimi ułożoném, że zaprzysiężona jéj przez