Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 81.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2258   —

— Mój Boże, jakie szczęście, jaka łaska! — zawołał Zorski. — Nie chcę pytać, jakim cudem nas odnalazłeś i jak ci się udało nas uratować: Jedno mi tylko powiedz: co się dzieje w Zalesiu?
— Wszyscy zdrowi.
Roberta oplotły czyjeś ramiona.
— Ah, to ty, stryju Grzmiąca Strzała? — zawołał radośnie.
Wszyscy przyciskali go do serca, każdy chciał ucałować.
— Niepodobna, abyś tu był sam, — rzekł wreszcie Zorski.
— W klasztorze jestem sam zupełnie. Lecz za murami klasztoru stoją towarzysze: Czarny Gerard, Sępi Dziób i strzelec Grandeprise. Ale chodźmy na górę! Niebezpieczeństwo nie minęło. Kto wie, czy ten szatan Hilario nie ma pomocników. Musimy zachować jak największy spokój.
Przybyli do mieszkania starca. Było już późno. Klasztor spał. Ponieważ dozorcy, czuwający nad chorymi, mieszkali w innym budynku, nikt nie zauważył pojawienia się uratowanych jeńców.
Robert otworzył okno i zawołał półgłosem:
— Gerardzie, czy zaszło co u was?
— Nie. A co u was słychać?
— Wszystko w porządku. Rzućcie lasso. Wdrapiecie się po nim. Jedyna to droga, gdyż wszystkie drzwi pozamykane.
Gerard rzucił lasso, Robert je pochwycił. Kiedy odpowiednio umocował powróz, wszyscy trzej