Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 81.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2255   —

— Ale to nie wszystko. Mariano musi zrezygnować z tytułu hrabiego. Będzie pan musiał oświadczyć, że to ja jestem chłopcem, którego porwano i usunięto.
Więźniowie oniemieli ze zdumienia.
— Odpowiadajże pan! — zawołał Meksykanin tonem rozkazującym.
— Ah, — rzekł don Fernando — chcesz zostać hrabią Rodriganda?
— Tak jest — odpowiedział zapytany z bezczelną szczerością. — To mój warunek.
— Nigdy się nań nie zgodzę.
— W takim razie nikt z was nie ujrzy światła dziennego! Daję panu pół godziny do namysłu. Jeżeli po upływie tego czasu nie powie pan „tak“, nikt z was nie otrzyma ani jadła, ani napoju i wyginiecie wszyscy marnie.
— Bóg nas ocali.
— Don Fernando, niech pan nie rozmawia z tym młokosem! — odezwał się Zorski.
— Co? Nazywacie mnie młokosem? Oto zapłata!
Podszedł do Zorskiego skutego łańcuchem, i zamierzył się; nie zdążył jednak uderzyć, ponieważ ktoś chwycił go za ramię. Odwrócił się przerażony, i ujrzał parę błyszczących oczu oraz lufę rewolweru. Trupia bladość pokryła jego oblicze.
— Kto to jest? Czego tu chcecie? — wybełkotał w osłupieniu.
— Zaraz się dowiesz! — rzekł Robert. —