Przejdź do zawartości

Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 81.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2267   —

Juarez spojrzał na nich i potrząsnął głową. Twarz mu rozjaśnił łagodny wyraz, tak rzadko pojawiający się u Zapoteki.
— Sądziłem, że pan mnie zna, sennor Zorski — rzekł.
— Nie przeczę — potwierdził lekarz. — Ma pan mocny niezłomny charakter, przeprowadza pan każdy swój plan, każde zamierzenie.
— Nic zresztą?
— Sercem pańskim nie kieruje wyłącznie rozum. Dlatego spodziewam się, że nasza prośba nie będzie daremna.
— Hm, czego właściwie ode mnie żądacie?
Pozwól pan uciec arcyksięciu!
— A jeżeli się nie zgodzę?
— W takim razie nie skazuj go przynajmniej na śmierć.
— Sennores, wymagacie za wiele. Jako człowiek przemawiałem do człowieka; niestety, Maksymilian słów moich nie słuchał.
— Jakież zaślepienie! — zawołał Zorski.
— Wysłałem sennoritę Emilię. Zwróciła uwagę Maksymiliana na tych, kórzy go otaczają. Udowodniłem, że otoczenie jego składa się ze zdrajców, albo głupich awanturników. Nie słuchał.
— W takim razie sam ponosi winę.
— Tak, sam. Kazałem powiedzieć, że droga do morza pozostanie dlań do ostatniej chwili otwarta, — na moje zapewnienia odpowiadał śmiechem. Kazałem ponadto powiedzieć, że, pochwyciwszy go w ręce,