i oświadczył, że muszą teraz rozwinąć największą szybkość. Popędzili jak wicher.
Tuż pod Santa Jaga spotkali człowieka, który szedł powoli obok wózka ciągnionego przez wołu.
Gerard ukłonił się i zapytał:
— Jak daleko stąd do miasta?
— Kwadrans drogi.
— Znacie je dobrze?
— A jakżeby. Urodziłem się tam i tam mieszkam.
Gerard obserwował ślady wózka od rana. Zapytał więc:
— Przybywacie z północy? Spotkaliście po drodze wielu ludzi?
— Nikogo. A właściwie żadnego piechura.
— Ale jakiś jeździec was dogonił? Znacie go może?
— Hm — odpowiedział nieznajomy, uśmiechając się przebiegle. — Może i znam.
— Powiadacie może. Dlaczego „może“?
— Wiem, że ten sennor nie chciał, abym go poznał. Zatoczył koło, aby mnie ominąć.
— Któż taki.
Człowiek idący obok wózka znowu uśmiechnął się i rzekł:
— Mam wrażenie, że bardzo wam na tym zależy. Sennor, jestem biedakiem, a każda usługa zasługuje na nagrodę.
— Oto ją macie — rzekł Gerard, rzucając mu srebrną monetę.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 80.djvu/22
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 2246 —