Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2207   —

z siebie ani słowa. Mglisty dym zatamował im ododdech. Po chwili padli bez zmysłów na ziemię.
Po jakimś czasie Cortejo odzyskał przytomność. Głowa mu ciążyła, nie mógł zebrać myśli. Zaczął dokoła szukać rękami i przekonał się ku najwyższemu zdumieniu, że jest przywiązany łańcuchem do kamiennej ściany.
— Wielkie nieba! — zawołał straszliwym głosem.
— Aha, jeden się obudził — rzekł ktoś z tyłu.
— Powiedział coś — dodał jakiś głos kobiecy z przeciwległej strony.
— Kto tam? — zapytał Gasparino.
— Tacy sami, jak ty, nieszczęśliwi jeńcy — odparł głos męski.
— Słyszałem rozmowę dwojga osób?
— Rozmawiałem z córką.
— Ktoś ty taki?
— Człowiek nieszczęśliwy. Więcej powiedzieć nie mogę, bo cię nie znam.
Cortejo nie oswoił się jeszcze z nową sytuacją.
— Do kroćset! Dlaczego mnie tutaj umieszczono? — zapytał.
— Aby was trzymać w niewoli — brzmiała odpowiedź.
— W niewoli? Mnie? Nie uwierzę!
— Dotknij muru i łańcuchów.
— Wielkie nieba! To chyba żart!
— Żart? O nie! Dręczyciel powiedział, że otrzymamy towarzystwo, które nam sprawi wielką