Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 78.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2170   —

gnetami lub kulą, oczywiście, o ile zarzutów nie można udowodnić.
— Mam nadzieję, że się wam nie uda przeprowadzić tego rodzaju dowodu, master!
— Pah! Schowajcie swój pistolet i posłuchajcie. Jeżeli nie będę miał racji, chętnie stanę do walki.
Grandeprise nie schował rewolweru; usiadł z ponurą miną w hamaku i odparł:
— Mówcie! Miejcie się jednak na baczności. O jedno słowo za wiele, a wpakuję wam kulę w łeb.
— Albo ja wam w łeb strzelę! — uśmiechnął się Sępi Dziób. — Mniemacie, jakobyście mnie znali, ale mylicie się gruntownie. Moja kula miała już dziś kilkakrotnie sposobność i powód do przebicia waszej głowy. Ale to do rzeczy nie należy. Odpowiadajcie szczerze. Byliście w Veracruz?
— Byłem.
— Tam poznaliście dwóch mężczyzn, sennora Veridante i jego sekretarza? Wczoraj przybyliście z nimi do Meksyku i pilnowaliście wieczorem bramy cmentarnej, podczas gdy tamci dwaj dokonali znieważenia zwłok i oszustwa?
Grandeprise wytrzeszczył oczy.
— Skąd te pytania? Tak, pilnowałem bramy, ale o znieważeniu zwłok, lub o oszustwie nie może być mowy.
— Jesteście przekonani?
— Przysięgam na wszystkie świętości.