wzbroniony. Łotrze, ten „kapitan“ nie jest wcale oficerem, tylko zwyczajnym krętaczem i oszustem!
— Hola! — zawołał wartownik, przekręcając klucz w zamku. — Możecie teraz wejść. Proszę, drogi przyjacielu!
— Dziękuję pięknie! Mogę wejść, ponieważ nawymyślałem wam trochę, co? Oczywiście mam wejść poto, abyście mnie pochwycili? Nie, nie takim głupiec, jak wy! Jeżeli macie wolne miejsca, daj się zamknąć za mnie. Polecam się, drogi synu!
Wartownik wyszedł z bramy, chcąc go ująć, ale Sępi Dziób przepadł za rogiem ulicy. Po chwili stanął obok leżącego na ziemi oficera.
— Nareszcie wróciliście! — jęknął oficer, ujrzawszy trapera zdaleka. — Sądziłem, że mnie tu zostawicie.
— Chciałem się tylko przekonać, czyście mnie nie okłamali. Mówiliście prawdę.
— Więc uwolnijcie mnie z więzów!
— Chwilowo, mimo najlepszych chęci, nie mogę. Nie zdołałbym przecież pochwycić tego łotra, który na was napadł. Niech przypuszcza, że leżycie w tej samej pozycji, w której was pozostawił. Powalił was jedynie dlatego, że potrzebny mu był wasz mundur. Gdy już będzie zbędny, wróci, by mundur oddać. — Baczność, nadchodzą dwaj ludzie!
Wytężył słuch w kierunku uliczki.
— rzekł po chwili. — To kroki trzech ludzi; jeden z nich ma chód człowieka z sawany. To oni. Trzeba znowu zakneblować usta. NieUdawaj-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 77.djvu/24
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 2162 —