cuskiemu posłowi w Madrycie, lub przedstawicielowi rządu hiszpańskiego w Paryżu.
— Uważałem to za niepotrzebne. A więc, zdaniem pana, zawiadomienie poselstwa jest konieczne?
— Tak.
— Jestem adwokatem i znam ustawy — rzekł Cortejo groźnym tonem.
— Na pierwszą część zdania zgadzam się, co do drugiej jednak mam pewne wątpliwości.
— Chce mnie pan obrazić, sennor?
Francuz obrzucił Hiszpana lekcoważącym spojrzeniem.
— Ani mi przez myśl nie przeszło!
Spojrzenie Francuza doprowadziło Corteja do wściekłości, rzekł więc ze złością:
— Mimo to wątpi pan w moją znajomość ustaw!
— Tak, wątpię. Pańskie przekonanie, że wystarczy tu interwencja hiszpańskiego pełnomocnika, byłoby uzasadnione w czasach pokoju. Obecnie panuje stan wojenny.
— A więc chce mnie pan znowu wysłać za ocean? Czy nie mógłbym przynajmniej pobieżnie zaznajomić się ze stanem interesów?
— Nie mogę się na to zgodzić.
— Zarząd znajdował się dotąd w rękach sennora, który skazany na banicję, nie może piastować urzędu.
— Gdzie przebywa teraz?
Francuz wzruszył ramionami.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/12
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 2122 —