Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 75.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2091   —

— Przykro mi, bardzo, zwłaszcza, że, licząc na dobroć pana, zabraliśmy ze sobą rzeczy.
— Do licha! Może w dodatku odesłaliście panowie łódź, która was tu przywiozła?
— Nie. Na to się nie zgodził wasz sternik. Łódź stoi na drugim brzegu.
— Mam nadzieję, że wkrótce panowie znajdą jakiś statek.
— Chcielibyśmy podzielać nadzieję pana, obawiamy się jednak, że nie prędko się ziści. Jeśli nie przybędę do celu w krótkim czasie, poniosę wielkie straty.
Kapitan spojrzał raz jeszcze na przybyłych. Wyglądali na uczciwych ludzi.
— Wielkie straty? — zapytał. — Czy poniesie je bank, który pan reprezentuje?
— Nie. Osoba prywatna.
— Czy wolno zapytać, kto to taki?
— Hrabia de Rodriganda.
Na dźwięk tego nazwiska kapitan zbliżył się o krok.
— Czy mnie słuch nie myli? Rodriganda? Ten sam, którego zamek rodowy leży niedaleko Manrezy, w Hiszpanii?
— Tak, ten sam.
— O ile mi wiadomo, ma wielkie posiadłości w Meksyku. Panowie posiadają papiery?
— Oczywiście. Chce je pan przejrzeć?
— Nie teraz, później. Statek wypłynie wkrótce, a mam jeszcze sporo spraw do załatwienia. Łódź panów może odpłynąć. Peters!