Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 73.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2034   —


MASKARADA W POZNANIU.

Sępi dziób kupił ubranie, szedł poważnie dalej.
W tym nowym stroju wyglądał nader cudacznie. Nie sprawiał wrażenia statecznego, poważnego człowieka. Przypominał maskę karnawałową, co wzmagało jeszcze bardziej masywność jego nosa, nadającego dziwnemu ubiorowi właściwe piętno.
Niewiele kroków uszedł, gdy zaczęły biegać za nim dzieci. Jego kapelusz, jego frak, stare skórzane spodnie, buciki balowe, okulary, puzon, skupiły widzów. Przyjął to z wielkim zadowoleniem.
— Do pioruna! W tym stroju musi mi być do twarzy — mruczał. — Niedługo czekać, a cała młodzież pobiegnie za mną.
Kroczył więc z workiem i strzelbą na plecach, z puzonem w ręku, z ulicy na ulicę. Świta jego coraz bardziej się powiększała i sprawiała taki hałas, że z obu stron ulicy otwierano okna.
— O, Jerzy Waszyngtonie! Co za szacunek! Poznań długo będzie pamiętał Sępiego Dzioba — mruczał. — Szkoda tylko, że nie wiedzą, kto jestem; wszak podróżuje incognito.
Jego incognito nie miało trwać długo. Na rogu zjawił się policjant. Zobaczywszy dziwaka i tłum za nim biegnący, zatrzymał się na chwilę, a następnie podszedł do Amerykanina i uchwycił go za ramię.
— Stop! Ktoś taki?
Sępi Dziób przystanął i obejrzał policjanta.