obu mężczyzn. Chodziło w każdym razie o jakąś tajemnicę.
Robert jednak niczego nie mógł dosłyszeć.
Wreszcie wyszli.
Tuż przy furtce wznosiło się drzewo bzowe. Robert zaszył się pomiędzy gałęzie i przylgnął do ziemi. Po chwili nadeszli obaj mężczyźni. Zatrzymali się przy furtce.
— A czy te papiery są naprawdę pewne u pana? — zapytał nieznajomy.
— Tak, nie ma obawy, — odpowiedział bankier. — W moim pawilonie mam skrytkę, której nikt nie znajdzie; tam są przechowywane, dopóki nie przyjdzie ich odebrać upełnomocniony wysłaniec.
— A powiedz mu pan, aby natychmiast wyjechał. Wiem dokładnie, że przyjechał tam dziś ajent rosyjski, który będzie oczekiwał pod fałszywym nazwiskiem Helbitow. W jakiej gospodzie mieszka ów Helbitow, nie wiem; ale wystarczy przejrzeć listę cudzoziemców. Papiery nosi pod podszewką kapelusza. — Niech pan w razie potrzeby pisze do mnie pod adresem hrabiego de Rodriganda, do Hiszpanii;
Zabawię tam przez dłuższy czas. Policja jest na moim tropie, muszę jak najprędzej czmychnąć zagranicę. Teraz wie pan wszystko. Dobranoc!
— Dobranoc!
Bankier otworzył furtkę i wypuścił gościa. To był nikt inny, tylko korsarz Landola, rzekomy kapitan Shaw. Co za spotkanie! Czy Robert miał skoczyć i rzucić się na niego? Teren nie nadawał się do walki. Gdyby mu się nawet powiodło wyskoczyć i
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 71.djvu/20
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 1992 —