Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 71.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1988   —

Teraz ukazał się głęboki otwór, w którym stała szkatułka. Skoro podniesiono pokrywę, krzyk zachwytu wyrwał się z ich ust.
— Boże wielki, takiej wspaniałości, takich skarbów nigdym w życiu nie widział!
Miał słuszność, gdyż w świetle ogarka brylanty jarzyły się wspaniałym ogniem barw. Szkatułka zdawała się promieniować wymarzonymi kolorami.
— To posiada wartość wielu milionów! — zawołał drżącym głosem. — Gdybyż to wszystko do mnie należało!
— Takiego bogactwa doprawdy nie spodziewałem się! — wyznał Platen. — Łatwo zrozumieć, jak uczciwy człowiek mógł zostać złodziejem. Czy to robota meksykańska?
— Pewnie! — odpowiedział Robert. — Spójrz!
— Drogi Helmerze, twoje podejrzenie było słuszne. Mój wujek mógł zarobić pojedyńczy pierścień, lub kolję, ale takiego skarbu nie mógł posiąść drogą uczciwą.
Szperając w szkatułce, natrafił Robert na dnie na coś białego. Były to dwa listy. Otworzył jeden i spojrzał na podpis.
— Benito Jaurez! — zawołał. — To list najwyższego sędziego!
— A więc nie ma złudzeń — odezwał się Platen. — Proszę cię, odczytaj ten list!
— Czy rozumiesz po hiszpańsku?
— Nie.
— A więc przetłumaczę ci.