Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 71.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1983   —

— Ponieważ nic o całej sprawie nie wiedziałem.
— To dziwne!
— Dziwniejsze, niż sądzisz. Hacjendero znał moje imię i nazwisko, ale nie pamiętał adresu. Wie dział tylko, że przebywam niedaleko Poznania w pewnym zamku, należącym do kapitana Rodowskiego.
Dlatego Juarez przysłał klejnoty jednemu z bankierów poznańskich, polecając odszukać adresata i wręczyć przesyłkę.
Platen oparł głowę o poduszki. Zbladł, na skronie wystąpiły czerwone żyły. Widać było, że bije się z uczuciami. Wreszcie rzekł:
— Robercie, jesteś straszliwym człowiekiem! Ale musimy zastanowić się nad tą sprawą. W każdym razie przyznaję, że gdyby kto inny tak do mnie przemówił, spoliczkowałbym go z miejsca. Ty wszakże jesteś moim przyjacielem, mówisz do mnie otwarcie, aczkolwiek mógłeś zataić swe podejrzenia. Okazujesz mi pełne zaufanie i nie zawiedziesz się. Twierdzenie, że mój wujek cię obrabował, wydaje się zuchwałe, ale przecież posiada podobne klejnoty i... i...
— Mów-że!
— Trudno mi to przychodzi, na honor. Lecz tobie mogę powiedzieć, że nie uważam wujka za bankiera, umiejącego się przeciwstawić pokusom swego zawodu. Zauważyłem, że robi czasem interesy, jakich kto inny nie uważałby — być może — za zupełnie czyste.
— A może posiadł klejnoty z drugiej, albo trze-