Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1958   —

Zapukano cicho do drzwi. Na zaproszenie weszła Różyczka, gotowa do wyjazdu.
— Dzieńdobry, Robercie — powitała go, wyciągając rękę. — Czy spałeś?
— Nie — odpowiedział.
— Czy sporządziłeś testament? — zapytała żartobliwie.
Odezwał się poważnym tonem:
— Moja droga Różyczko, wynik pojedynku nawet dla najlepszego szermierza i strzelca jest zawsze niepewny. A jeśli się wychodzi zwycięsko, to przygnębia myśl, że się zabiło lub raniło człowieka.
— Słusznie, drogi Robercie. Ale nie jestem zaniepokojona. A co się tyczy twoich przeciwników, to możesz mieć spokojne sumienie.. Słyszałeś, że pragną twej śmierci.
— Ale ja ich nie zabiję.
— Proszę cię jednak bardzo, abyś dla zbytniej pobłażliwości nie narażał się lekkomyślnie na niebezpieczeństwo. Powiadają, że Ravenow jest dzielnym szermierzem, a pułkownik wyśmienitym strzelcem.
— Nie troszcz się! Czuję swą przewagę.
— A moja kokardka? Miała być twoim talizmanem.
— Noszę na sercu — uśmiechnął się. — Zastanowiłaś się, czy zażądasz jej z powrotem?
— To zależy, czy będę zadowolona z twego postępowania wobec wrogów, — rzekła. — Ale już pół do czwartej.