Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1897   —

— Landola, kapitan Pendoli? — krzyknęła Roseta.
— Kapitan Grandeprise, ten korsarz? — zawołał hrabia. — Czy się pani nie myli?
— Nie! — odpowiedziała Amy. — Kto raz ujrzał tę twarz, ten nie może się mylić!
Robert nie odzywał się. Podszedł do okna i spojrzał na tego człowieka, jak orzeł spogląda na zdobycz.
— Obserwuje nasz dom — spostrzegł hrabia.
— Wie, że pan tu mieszka, — dodała Amy.
— Sprawca naszych nieszczęść planuje nowe zbrodnie! — wtrąciła Roseta.
Wsezdł do gospody zauważył Robert. — Na penwo chce się o nas czegoś dowiedzieć. Aha, dowie się, a jakże.
Wybiegł z pokoju, aby przebrać się w strój cywilny. Po kilku chwilach wszedł do knajpy z miną poważną i rozczarowaną, z miną człowieka, którego ofertę odrzucono.
Kapitan Shaw był jedynym gościem, podobnie jak poprzednio podporucznik Ravenow. Widział, jak Robert wypadł z willi hrabiego i postanowił się doń zwrócić. Skoro więc Robert usiadł przy innym stoliku, kapitan rzekł:
— Proszę pana, czy nie zechciałby się pan do mnie przysiąść? Jest tu tak pusto, a przy szklance piwa człowiek tęskni do towarzystwa.
— Jestem tego samego zdania, mój panie, i dlatego przyjmę pańskie zaproszenie, — odpowiedział Robert.