Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 67.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1868   —

— No dobrze. Stawiam swego kasztana przeciw twemu arabowi.
— Do piorunów! — zawołał Ravenow. — To piekielnie nierówne stawki, ale cóż, nie mogę się cofać. Przyjmuję. Która dziewczyna?
— Z szyderczym uśmiechcem na ustach Golzen odparł.
— Dziewczyna z ulicy; ta, którą ci wskażę z pośród przechodniów.
Rozległ się głośny śmiech. Jeden z obecnych wtrącił:
— Brawo! Golzen pragnie poświęcić swego kasztana, byleby Ravenow wsławił się zdobyciem szwaczki, czy innej podejrzanej sklepowej.
— Stój, veto! — oznajmił Ravenow. — Mówiłem wprawdzie każda dziewczyna, ale chyba mam prawo do ograniczenia. Jeśli już musi być obca, to żądam, abyś wybrał z pośród przejeżdżających, a nie przechodzących.
— Zgoda! — przystał Golzen. — Ustępuję ci nawet o tyle, że nie wybiorę pasażerki zwyczajnej dorożki.
— Dziękuję! — rzekł zadowolony Ravenow. — Ile czasu dajesz mmi do zdobycia nieznajomej?
— Pięć dni, licząc od dnia dzisiejszego.
— Zgoda! A więc rozpoczynamy; czasu mamy wiele!
Ravenow podniósł się i założył szablę. Prawie nie było poznać, że pokutuje w nim duch wina. Stanął z tak pewnym, drwiącym uśmiechem na ładnej