Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1853   —

w którym płonęła lampa. Cortejo i jego córka siedzieli na macie, rozesłanej na ziemi.
— Dobrze, że pan przyszedł — rzekła Józefa. — Cierpię jeszcze bardzo. Czy przewiąże mnie pan znowu?
— Nie, sennorita. To zbyteczne. Pani rana była źle gojona. Teraz za późno. Zginie pani.
Przerażona Józefa wraziiła swe sowie oczy w doktora.
— Zartuje pan! — rzekła. —
— Jestem przekonana, że rychło wyzdrowieję.
— Tak. Miej nadzieję, Józefo! — odezwał się Cortejo. — Sennor Hilario jest w złym humorze Czy będzie można rychło wyjść stąd? Czy Francuzi są jeszcze?
— Nieprędko się wyniosą.
— Niech ich diabli porwą! W ten sposób tylko w nocy można będzie wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem. Czy nie mógłby pan przynajmniej wskazać nam miejsce innego pomieszczenia?
— Musiałbym się nad tym zastanowić. Nie każde się dla was nadaje.
— Ale jeśli zechcecie pójść ze mną, to wam inny pokój wskażę.
Cortejo i Józefa wyszli za starym i minęli korytarz. Wkrótce ujrzeli światełko. Skoro się zbliżyli’ Cortejo poznał Manfreda, który siedział przy dziewięciu spętanych jeńcach.
Podszedł więc bliżej i wydał, zdumiony, okrzyk:
— Wszyscy diabli! To Zorski.