Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1851   —

— Jedno na jedenaście osób nie wystarczy, w tych podziemiach. A może mam Cortejów przyprowadzić?
— Nie, pójdziemy z panem.
Wyruszono w szyku, wskazanym przez Zorskiego, zgodnym, niestety, z planami Hilaria. Doktór szedł na przodzie. Wreszcie stanął przed mocnymi, obitymi blachą drzwiami i odsunął dwie zasuwy.
— Czy masz klucz? — zapytał bratanka.
— Tak — odparł Manfredo.
— Czy Cortejowie są za tymi drzwiami? — zapytał Zorski.
— Nie, za następnymi, sennor.
Manfredo otworzył i odsunął się, aby przepuścić pozostałych. Hilario poszedł naprzód, a za nim przybysze. Nie zauważyli, że przeciwległe żelazne drzwi są niedomknięte. Zanim zdążyli powziąć podejrzenie, zanim spostrzegi niebezpieczeństwo, już doktor Hilario błyskawicznym susem skoczył naprzód i zatrzasnął za sobą drzwi.
— Do piorunów! Jesteśmy uwięzieni! — zawołał Helmer.
— Uff! — krzyknął Apacz.
— W potrzasku! — wyrwało się Zorskiemu.
Zorski wyjął z kieszeni zapałki. Przy ich świetle ujrzeli mgliste pasmo, wydobywające się z zamku. Jednocześnie poczuli silny, duszący zapach.
— Chcą nas otruć, albo zadusić! — zawołał — Wpuszczają jakiś zabójczy gaz!