Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 65.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1808   —

ga się dość głośno i słychać go w ciszy nocnej. Nie będę skazany na długie błądzenie. Jeśli nie powrócę do brzasku, nie zważajcie na mnie i idźcie sobie swoją drogą. Zachowujcie się cicho, gdyż pełno w okolicy Miksteków. Do widzenia!
Odważny myśliwy dosiadł konia i znikł w mroku nocy.
Oświadczył, że nie jest politycznym zwolennikiem Corteja. Gdyby nadto znał czyny i życie Mekhacjendy żądali, aby Cortejo opowiedział o sobie.
sykanina,
nie narażałby dla niego życia.
Trzej Meksykanie położyli się na ziemi i opowiadali przeżycia tego wieczora. Obaj uciekinierzy
Chytry przywódca nie zwierzył się z wszystkiego. Nie powini byli wiedzieć, że jego wyprawa do Rio Grande del Norte skończyła się klęską, że towarzysze ich zginęli. Oznajmił tylko to, co uważał za stosowne. Powiedział, że ich kamraci schowali się nad rzeką, aby oczekiwać zdobyczy, która, niestety przybędzie później, niż się spodziewano. On sam udał się w drogę powrotną, ponieważ uważał, że obecność jego w hacjendzie jest konieczna. Po drodze wpadł w ręce Apaszów, którzy go zranili.
Ta zmyślona opowieść znalazła wiarę z słuchaczy.
— Ale co teraz poczniemy? — zapytał jeden. — Hacjenda przepadła.
— Jeszcze nie — odparł Cortejo. — Oprócz was, zbiegło napewno jeszcze wielu.
— Wątpię. Kto nie zdołał uratować się od razu, ten na pewno zginął.