Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 65.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1818   —

— Tak, samiuteńka.
— No, mogę pani oznajmić, że przyszliśmy uwolnić sennoritę.
— O, Dios! Bodajby to była prawda!
— To prawda. Jestem znajomy pani ojca, który czeka na sennoritę, przed hacjendą.
Józefa musiała pohamować okrzyk radości, wyrywający się z gardła.
— Ale jak mnie pan uwolni?
— Niech sennora nam to pozostawi. Czy przy, drzwiach stoją wartownicy?
— Było dwóch, ale zdaje się, że odeszli.
— Muszę wiedzieć na pewno. Niech pani łaskawie zapuka do drzwi.
— Jestem spętana, ale spróbuję.
Upłynęła parę chwil. Rozległo się kilkakrotne pukanie.
— Nic nie słyszę. Nikogo pode drzwiami nie ma.
— Jeśli istotnie nie ma, to możemy Panu Bogu podziękować. Musimy bezzwłocznie wziąć się do roboty. Pan zadaniem — nasłuchiwać u drzwi.
Otwór był zbyt wąski, aby przepuścić człowieka. Musieli nożem usunąć kilka kamieni. Nie było to zadanie łatwe — należało uniknąć szmeru. Ale po pół godzinie otwór był rozszerzony, że Grandeprise, owiązany lassem, które trzymał Manfredo, opuścił się do lochu.
Józefę opanowało straszliwe podniecenie. Czy śmiały czyn się powiedzie? Zapomniała niemal o bólu i liczyła minuty, które jej wydawały godzi-