Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 63.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1770   —

Skał, Niedźwiedzie Serce, wodza Apaczów, i Piorunowego Grota, mężnego białego wojownika.
— Uff! — rozległo się dokoła stawu.
Niebawem tłum zaczął się powoli poruszać.
— Bawole Coło nie chce znać miłosierdzia? — zapytał Zorski.
— Nie — odpowiedział surowo. — Mój brat Arbellez miał umrzeć głodową śmiercią. Niech giną!
— Ale przecież nie wszyscy!
— Przy Corteju nie ma ani jednego mężnego człowieka. Niech giną! Miksteka miażdży takie gady.
Pochód ruszył z góry wężykowato, z Bawolim Czołem i jego przyjaciółmi na przedzie. Na dole puszczono konie w galop. Znaleziono się wreszcie na obszernej równinie, oddalonej o niecałą milę od hacjendy. Wszyscy zeskoczyli z koni, oprócz Zorskiego.
— Czemu brat mój nie zsiada? — Zapytał Bawole Czoło.
— Pojadę do hacjendy. Może się zdarzyć, że napadnięci, straciwszy nadzieję ocalenia, zabiją Arbelleza. Temu zamierzam przeszkodzić.
— Podzielam zdanie mego brata.
— I ja z tobą jadę! — rzekł Helmer.
— Dobrze, jedziemy we dwóch, — odezwał się Zorski. — Ale poczekamy, aż hacjenda zostanie okrążona. Chcę zobaczyć, jak się rzeczy mają na hacjendzie; wystrzał mój będzie sygnałem do rozprawy.
Pięćdziesięciu wojowników zostało przy koniach. Oddziały w milczeniu ruszyły naprzód.