Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 62.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1745   —

samo myśleli, ale, kiedy jechali dalej, odnaleźli jego ślad.
— A więc tutaj wjechał do rzeki, a nieopodal zawrócił z niej Trudno zrozumieć. Aby tylko napoić konie, nie trzeba wszak wjeżdżać do rzeki. Poza tym, skoro miał tak prędko wrócić na brzeg, po co mu było sitowie? A za tym, należy przypuszczać, że zamierzał się przeprawić, ale z jakiegoś powodu zrezygnował z tego.
— Matava-se jest nader przenikliwy.
— Ach, moi czerwoni bracia znaleźli coś?
— Tak. Niech mój brat mi towarzyszy.
Indianin zaszył się w sitowie, a Zorski szedł za nim.
dy wnet się opłaciły, gdyż ledwie przeszli sto kroków i ledwie Indianin stanął nad rzeką, Zorski ujrzał tratwę, skleconą z sitowia i gałęzi. Była dosyć obszerna, jak dla jednego człowieka.
— Mój biały brat niech tę tratwę obejrzy.
— Widzę. Czy mój czerwony brat znalazł coś co mogłoby wyjaśnić użytek tratwy?
— Owszem. Tutaj.
Indianin sięgnął za pas i wydobył barwną chustkę, złożoną i związaną dwoma rogami Wyglądala tak, jakgdyby była użyta do kompresu na ból głowy lub zęba. Zorski obejrzał dokładniej chustkę. Rzekł:
— Tu są ślady krwi. Ta chustka leżała na krwawiących oczach. Gdzież ją znaleziono?
— Wisiała na gałęzi tratwy.
— Co za brak przezorności ze strony tego