Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 62.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1743   —

stojącemu Indianinowi i podszedł do czerwonoskórego. Ten wskazał na ziemię.
— Mój biały brat niech zobaczy!
Zorski spojrzał, spoważniał i nachylił się niżej.
— Ach, to ślad jeźdźca!
— Czy brat mój widzi, ile jest koni?
— Tak. Jednego dosiadał, a drugiego prowadził. Miał zatem dwa wierzchowce.
Indianin wskazał ręką na wybrzeże, Zorski powiódł spojrzeniem ,nie spuszczając śladu z oka.
— Wjechał do rzeki — rzekł — lecz przed tym zsiadł, aby zebrać sitowie. A więc chciał się dostać na drugi brzeg; zebrał kilka pęków sitowia, zamierzając dzięki nim ułatwić pływanie koniowi.
— Mój brat słusznie sądzi. Któż to mógł być?
— Być może myśliwy, którego dzisiaj spotkaliśmy. Dążył mniej więcej w tym kierunku. Trzeba jeszcze dokładniej to zbadać.
— Czerwoni mężowie już to uczynili. Matava-se niechaj tu przejdzie i zbada ślad.
Indianin wskazał na miejsce, wydeptane kopytami. Trzeba było nielada umiejętności, aby coś z tego wywnioskować. Po kilku sekundach Zorski oświadczył:
— Tu pasły się konie, podczas gdy jeździec zbierał sitowie; konie się nieco poróżniły. Przypuszczam, że się pogryzły. Być może, wydarły sobie trochę włosów. Trzeba przeszukać, czy się nie znajdą.