Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1686   —

Lindsey cofnął głowę.
— Proszę! — skarcił ostro trappera. — Czy wystrzał był we mnie mierzony?
— Nie obawiaj się, sir! — odparł trapper spokojnie. — Nie zwykłem nigdy chybiać. Nic panu nie grozi! A więc przybyłem do Guadelupy i znalazłem tam Czarnego Gerarda. Myślałem o tym, aby mnie zaprowadził do Paso del Norte, ale to było zbyteczne, gdyż Juarez przybywał do fortu. A przybył nie bez powodu. Czy wie pan, że walka się już rozpoczęła?
— Nie, nie wiem.
— Otóż Juarez rozpoczął działania. Posiada poparcie Apaczów, którzy pobili na głowę wroga koło Guadelupy. Obecnie prezydent wyruszył na zdobycie Chihuahua; stamtąd pojedzie ku Monclovie, a następnie podąży na spotkanie z panem.
— Gdzie ma nastąpić?
— U zbiegu Rio Sabinas i Rio Salado. Według kalkulacji przybędziecie tam jednocześnie, jeśli pan wyruszy jutro rano, sir.
— Wyruszę jeszcze dziś wieczorem, ile ciemności nie stoją na zawadzie.
— Bynajmniej. Rzeka jest dosyć szeroka, a woda tak błyszczy, że łatwo ją odróżnić od lądu.
— Czy Juarez przybędzie sam, czy też wyśle kogo w zastępstwie?
— Jak kalkuluję, sam przybędzie.
— Oczywiście z dosyć wielkim oddziałem.
— Rozumie się! Nie zabraknie ludzi, gdyż, skoro tylko zjawi się w Chihuahua, nadciągnie mnóstwo wolontariuszy.