Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 59.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1644   —

po uderzeniu pięścią, które mu zadał Zorski. Przytomność wróciła mu wprawdzie dawno, doznał jednak silnego wstrząsu mózgu, że jeszcze nie ostygło oszołomienie.
— Gdybym miał pod ręką tego łotra, kazałbym go zachłostać na śmierć! — rzekł gniewnie.
— Schwytamy go bezwątpienia — pocieszał komendant.
Zapukano do drzwi; gdy się otworzyły, oficerowie zerwali się ze zdumieniem ze swych miejsc. W drzwiach stanęła Emilja.
— Pani tutaj, sennorita? — zapytał komendant. — O tak późnej porze?
— Nie jest to wprawdzie godzina wizyt, lecz obowiązek nakazywał mi odszukać panów.
— Obowiązek? To brzmi bardzo poważnie.
— Jest to też sprawa poważna, sennores.
— Proszę siadać; słuchamy.
Komendant podał Emilji krzesło; czyniąc odmowny ruch ręką, odrzekła:
— Proszę mi wybaczyć, sennor, że nie siadam. Przybywam w najwyższym pośpiechu, aby zakomunikować, iż grozi wam największe niebezpieczeństwo.
Komendant przestał się uprzejmie uśmiechać i zapytał poważnie:
— Niebezpieczeństwo?
— Zawiadamiam, że Juarez się zbliża.
— Ach, tylko tyle! Myślałem, że przynosi pani znacznie gorsze nowiny.
— Jestem zdumiona. Czyż to nie najgorsza nowina, jaką mogłam przynieść?