Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 57.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1585   —

tysięcy franków. To też Gerard wszedł do miasta, korzystając z osłony nocy i mgły.
Ale mały André znany był Francuzom co najwyżej z imienia i to jedynie jako strzelec północy. Gdyby nawet padło podejrzenie, że jest szpiegiem prezydenta Juareza, nie znaleźliby na to dowodów. Życiu więc jego nie groziło niebezpieczeństwo. —
U wejścia do pierwszej ulicy, przy którem stał dawniej posterunek, nie było warty; komendant kazał ją odwołać z tego odcinka, tak bezpiecznie czuł się w murach Chihuahua. André wjechał więc do miasta bez przeszkody.
Przybywszy na następną ulicę, skręcił wbok. W małym, cichym zaułku ujrzał szeroko otwartą bramę niewielkiej venty. Wjechał tedy i zsiadł z konia. Zauważył wysoki, obszerny budynek, wznoszący się naprzeciwko oberży. Na balkonie siedziała jakaś pani, osłonięta przed upałem i promieniami słońca welonem. Gdyby mógł ujrzeć twarz jej z pod zasłony, zauważyłby, że patrzy na niego z pewnem napięciem. Gdy znikł wraz z koniem za bramą, weszła do pokoju i zadzwoniła. Po chwili zjawiła się służąca.
— Chcę pomówić z gospodarzem venty, lecz tak, aby o tem nikt nie wiedział.
Po chwili do stojącej naprzeciwko venty udał się stary, siwy Meksykanin.
Spotkał gospodarza w podwórzu.
— Kogo szukacie, sennor?
— Was — odparł stary. — Sennorita prosi, abyście do niej przyszli.