Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 56.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1577   —

— Świetnie. Czy wolno mi przedstawić moich oficerów?
— Proszę bardzo.
Żołnierze pozsiadali z koni i udali się do wyznaczonych kwater.
Komendant zaprosił oficerów na szklankę wina. Siedzieli teraz wszyscy w tej samej sali, z której uciekł Gerard.
Pułkownik Laramel zapytał:
— Panie kolego, dlaczego w mieście jest tak mało wojska? Przecież to jeden z najniebezpieczniejszych posterunków w kraju.
— Ma pan rację, muszę jednak słuchać rozkazów, choć nie zawsze bywają miłe.
— Miał pan jakieś przykrości?
— Właściwie nie. Dyscyplinę wśród ludzi utrzymuję bez trudności, ale jest tu pewien szpieg, który musi być w porozumieniu z samym djabłem; to niezwykle śmiały i chytry człowiek. Staraliśmy się go schwytać, niestety jednak, nie udało się żadną miarą. Jest wszędzie i nigdzie, wie o wszystkiem; mam wrażenie, że to człowiek wszechwiedzący i wszechobecny.
Pułkownik Laramel potrząsnął głową i rzekł:
— To brzmi bardzo nieprawdopodobnie, camarade. Człowiek jest tylko człowiekiem, choćby natura wyposażyła go we wszelkie zalety. Schwytanie szpiega nie jest, mojem zdaniem, niemożliwością.
— Ma pan rację, ale nie zna pan Czarnego Gerarda.
— A więc to Czarny Gerard? Macie w takim razie tęgiego przeciwnika. Słyszałem o nim wiele, imię