Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 56.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1569   —

Maksymiljan rozgniewał się nie na żarty. Mejia odparł:
— Najjaśniejszy Panie, pokornie proszę o przebaczenie. Popełniłem to przestępstwo tylko ze względu na wasze dobro.
— Nie należało przesadzać.
Twarz Mejii nabrała dziwnego wyrazu. Maksymiljan znał dobrze ten wyraz, który był dowodem, że w sercu generała rozpętał się wulkan.
— Jeżeli Najjaśniejszy Pan nie może mi przebaczyć, w takim razie wymierzę sobie sam największą karę — rzekł Mejia. — Czy wolno mi odejść?
Podszedł do drzwi, nie czekając na odpowiedź.
— Stać!
Na ten okrzyk cesarza, generał zatrzymał się.
— Czytał pan dekret do końca?
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie.
— Nazwał go pan nędzną ramotą. Dlaczegóż się panu nie podoba?
— Czy mogę mówić szczerze, Najjaśniejszy Panie?
— Proszę o to.
— Gdyby najzacieklejsi wrogowie cesarstwa, pragnący jego zguby, wydali w waszem, Najjaśniejszy Panie, imieniu manifest, nie wybraliby innych słów, niż te, które przeczytałem w dekrecie.
— Dziwny pogląd.
— To pogląd słuszny, Najjaśniejszy Panie.
— Moi poddani muszą się wreszcie przekonać, że jestem cesarzem.
— Nie przekonają się.