Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 54.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1516   —

mnie nie obchodzą wasze zwyczaje. Wolno mi wpuszczać tylko takich ludzi, którzy posiadają dokumenty.
Arbellez nie znał wprawdzie przybysza, postanowił jednak pomóc mu, więc rzekł:
— Ten człowiek nie potrzebuje dokumentów, sennor. Ręczę za niego
— Pan go zna?
— Tak jest.
— To co innego, monsieur. Pamięta pan również jego nazwisko?
Hacjendero postanowił wymienić pierwsze lepsze nazwisko
— Oczywiście; pamiętam. Nazywa się Ovidio Rebando. Brat jego niegdyś służył u mnie; byłem z niego bardzo zadowolony.
— Więc ma pan zamiar wziąć go na służbę, monsieur? Dobrze, zgadzam się. Wciągnę go na listę mieszkańców hacjedy.
— Dziękuję bardzo i przepraszam, że tyle kłopotu panu sprawiam.
— Bagatela — odparł oficer, podążając ku drzwiom. — Gdybym miał tylko takie kłopoty, obowiązki komendanta straży przedniej byłyby dziecinną zabawką. Chciałem panu jeszcze powiedzieć, że może już wkrótce będziemy musieli się rozstać.
— Żałowałbym tego bardzo, sennor, — rzekł Arbellez z ukrywanym przymusem.
— Przegrupowania wojsk są w toku. Zapewne rozpoczniemy jakiś nowy wielki atak. Otrzymałem rozkaz, abym zarządził zbrojne pogotowie.
— A więc może nas pan wkrótce opuści?