Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 53.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1477   —

— W takim razie poproszę Władcy Skał, aby się udał konno do wigwamu Apaczów i wrócił matce światło słońca.
— Chodźmy zaraz do niego.
— Chodźmy! Niechaj matka ucieszy się nietylko dlatego, że Niedźwiedzie Serce wrócił, lecz i dlatego, że przyprowadził człowieka, który uleczy jej ślepotę.
Niedźwiedzie Serce był tak szczęśliwy, że zobaczy matkę, iż wsiadł na koń, omal nie zapomniawszy o najważniejszem. Niedźwiedzie Oko wstrzymał go jeszcze wporę słowami:
— Myliśmy się przecież!
Uff! — zawołał Niedźwiedzie Serce i sięgnął pod czaprak, by wyjąć farby i pędzel, które każdy Indjanin ma podczas wojny wpogotowiu. Niedźwiedzie Oko wyciągnął również swoje farby; zaczęli sobie teraz wzajemnie pomagać. Stanąwszy w cieniu krzewów, rosnących nad rzeką, niezwykle do siebie podobni z postaci, twarzy i całej istoty, uzbrojeni od stóp do głów, zaczęli malować twarze z powagą i starannością.
Gdy wyszli z poza zarośli i wrócili na pole walki, poważni, wyprostowani na koniach, nikt nie byłby przypuścił, iż niedawno rozegrała się między nimi nad brzegiem Rio Grande scena tak serdeczna i wzruszająca.
Oczywiście udali się przedewszystkiem do prezydenta Juareza, który niedawno wyjechał na pole bitwy. Indjanie poznosili swych zmarłych na jedno miejsce, by zmówić nad nimi wieczorne pienia żałobne. Większość Francuzów została już pogrzebana.
Gdy Indjanin w otoczeniu rodziny mówi o sobie