Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 52.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1444   —

— To śmieszne! Nie będziecie wszak mieli do litości okazji.
— W takim razie rozpoczynamy atak!
Major zdjął z rapira chusteczkę — Francuzi ruszyli na Gerarda. Był to postępek niecny, bowiem Gerard, który występował w roli parlamentarza, nie miał czasu się cofnąć. Major nacierał nań ostro.
— Masz, chłopie, zapłatę za wszystko! — zawołał i zamierzył się.
Nie znał Gerarda. Myśliwiec odparował uderzenie lufą strzelby. Ściągnął jeźdźca z siodła gwałtownym ruchem i wyrwał mu rapir.
— Umieraj, zdrajco! Oto jak was wszystkich zniszczymy!
Cisnął majora na ziemię wpakował mu aż po rękojeść rapir. Przeszedłszy przez ciało, rapir utkwił w ziemi. Wrogowie dali salwę karabinową. Chcąc uniknąć kuli, Gerard zaczął się wdrapywać po skale.
— Chodźcie przez bramę! Prędko! Prędko! — rozległy się wołania z murów.
— Za późno — odparł Gerard. — Stoję tu mocno.
Ukrył się za jedynem drzewem, które stało obok obwarowań na górze. Położył się na ziemi i zaczął ostrzeliwać zbliżających się Francuzów.
— Ten człowiek szuka śmierci — rzekł Zorski do Marjana.
— Tak mi się zdaje — odparł tamten. — Nie wiesz dlaczego?
— Wiem; musimy mu pomóc. Nie powinien zginąć. Chodź!
Załogę fortu tworzyła tylko garstka, ale tacy mę-