Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 51.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1419   —

— W każdym razie trzeba spakować manatki i ładować wszystko na konie. Uciekamy do Juareza!
— Czekajcie, wstrzymajcie się na chwilę! — zawołał Czarny Gerard. — Jeszcze tak źle nie jest. A gdyby nawet Francuzi zdobyli fort, uszanują własność prywatną, aby na tym niebezpiecznym, daleko wysuniętym posterunku nie wzburzyć przeciw sobie całej ludności. Zresztą, odsiecz jest w drodze.
— Jaka odsiecz?
— Juarez.
— Sam prezydent?
— Towarzyszy mu pięciuset Apaczów.
— W takim razie jesteśmy uratowani.
— Nie należy triumfować zbyt szybko. Juarez nie wie dobrze, jaką drogą ruszył nieprzyjaciel. Nie jest wykluczone, że ją zmyli. Znajdzie z pewnością ślady Francuzów, ale może nie na czas i może nie będzie ich mógł uprzedzić. W takim razie trzeba się będzie postarać o zatrzymanie wroga przed fortem, dopóki nie nadciągnie Juarez z Apaczami i nie zetrze go w proch.
— Uważacie, że należy bronić fortu? Ale któż, na Boga, któż to uczyni? Nie mamy wojska.
— Weźmiemy się wszyscy do obrony, wy także, sennor Pirnero.
Twarz dzielnego gospodarza dziwnie się wydłużyła.
— Ja także? — zapytał przerażony. — Ja mam strzelać, zabijać ludzi? O, nie; do tego nikt mnie nie zmusi, do tego nas nie przyzwyczajano w Pirnie! Kto w Saksonji zabija Francuza, ten zostaje skazany na śmierć, lub w najlepszym razie na dożywotne więzienie. Bywa na-