Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 50.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1399   —

— Starzyński? zapytał Zorski zdziwiony. Przecież to polskie nazwisko!
— Jestem Polakiem.
— W takim razie niech pan w imię Boże opuści strzelbę — rzekł Zorski po polsku. — I ja jestem Polakiem.
Na twarz Małego André wystąpił wyraz zadowolenia. Opuszczając broń, zawołał:
— Pan jest Polakiem? Co za radość! Z jakich okolic?
— Pochodzę z okolic Poznania.
— Poznania? Tam mieszka mój brat.
— Gdzie przebywa?
— W małej dziurze pod Poznaniem, zwanej Zalesie.
— Ach, tak, Mówi pan o dzielnym Ludwiku Starzyńskim?
Mały aż podskoczył w siodle pod wpływem pytania Zorskiego.
— Co takiego? Pan zna Ludwika? — zawołał.
— Doskonale!
— Do licha, a ja chciałem pana zabić!
— No, no, nie poszłoby tak łatwo, — rzekł Zorski z uśmiechem.
— Pan taki wysoki i szeroki — odparł mały wesoło — że nie mógłbym spudłować, gdybym się nawet starał. Ale, ale, skądże to przybywacie i dokąd dążycie?
— Przybywamy od morza, chcemy udać się albo do Paso del Norte, albo też do Guadelupy.
— Czy macie znajomych w Paso del Norte, którzy was przyjmą?