Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 50.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1396   —

w wir walki, a prezydent Juarez cofnął się do Paso del Norte, aby zebrać siły do nowego uderzenia. Powietrze zalegała parna duszność zbliżających się bitew.
— Co teraz poczniemy? — zapytał don Fernando. — Przecierpieliśmy zbyt wiele, aby się znowu narażać na niebezpieczeństwo.
— Jestem przekonany, że ze strony Francuzów nic nam nie grozi, — rzekł Zorski.
— Ale niebezpieczni są guerillas, którzy będą otaczać Francuzów.
Zabrał teraz głos Niedźwiedzie Serce:
— Niechaj bracia moi nie jadą do Chihuahua; niechaj idą ze mną na pastwiska Apaczów, którzy będą pewną ochroną dla moich białych braci i bezpiecznie zaprowadzą ich do hacjendy.
— Czy pastwiska Apaczów leżą daleko od Chihuahua? — zapytał hrabia Fernando.
— Apacz potrzebuje dnia drogi, aby się dostać do miasta, — brzmiała odpowiedź.
Zorski potwierdził skinieniem głowy.
— Znam tę okolicę — rzekł. — Jestem zdania, że najlepiej będzie pójść za radą naszego czerwonoskórego przyjaciela.
— Tak. Usłuchajmy rady Apacza — rzekła Emma Arbellez z prośbą w głosie. — Niedaleko stamtąd leży fort Guadelupa. Mam tam krewnych, którzy z radością mnie powitają. Właśnie od nich wracałam, gdy Niedźwiedzie Serce i Antonio wyratowali mnie z niewoli Komanczów.
— Co to za krewni? — zapytał Zorski.