Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 47.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1306   —

— Wejść!
W tej samej chwili odsunięto rygiel i drzwi się otworzyły.
Uderzyła go oślepiająca fala światła; wśród morza blasku stała postać kobieca niezwykłej piękności.
Wyszła naprzeciw strzelca prerji, który w ostatnim pokoju odrzucił swój habit.
— Nareszcie, drogi mój Gerardzie, nareszcie jesteś znowu, — zawołała.
Pociągnęła prerjowca na otomanę i usiadła obok. Tak siedzieli przez chwilę, on ubrany w starą, brudną, przepojona krwią, bluzę, ona w kosztownej sukni jedwabnej.
— Chciała pani, jak widzę, wyjść? — przerwał milczenie.
— Tak. Miałam zamiar pójść na dwie godziny na tertullię,[1] potem spodziewam się majora. Rezygnuję jednak chętnie z tej przyjemności.
— Z jakiej przyjemności chce pani zrezygnować? — zapytał z uśmiechem. — Z tertullii, czy z majora?
— Z pierwszej; odwiedziny majora nie są żadną przyjemnością.
— Wyobrażam sobie.
— Zato pańskie towarzystwo będzie mi tem bardziej miłe.
— Zależy, o czem się dzisiaj dowiem. Mam wrażenie, że przygotowują się ważne sprawy, do których może tu w Chihuahua klucz znajdę.
— Jak przedstawia się obecnie sprawa prezydenta?

— Dotychczas niedobrze. Juarez był aż do tej chwili

  1. Tertullia — rodzaj herbatki