Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 40.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1130   —

czas w ukryciu związał nitki życia w węzeł, aby go teraz człowiek rozwiązywał.
Podobnie ze zdarzeniami, których nici zbiegały się w Zalesiu. Mijały dni, miesiące, lata; o drogich osobach, które wyruszyły w daleki świat, nie było żadnej wiadomości. Zaginął słuch o nich. Trzeba było wreszcie uznać, że zginęły; coraz bardziej ustalające się poczucie tego faktu, napełniało mieszkańców Zalesia głębokim smutkiem. Gdy nie było już wątpliwości, że wszelkie poszukiwania są daremne, ból opuszczonych wzmógł się nieskończenie. Ale czas, ten koiciel wszystkich cierpień, robił swoje Na twarze mieszkańców leśniczówki kładł cień cichej rezygnacji. Nikt już nie skarżył się, nie rozpaczał, tylko w sercach zostało żywe wspomnienie o tych, którzy zaginęli; mimo faktów, nikt nie miał odwagi przyznać się, że ostatnią nadzieję utracił...
Tak minęło dziewięć lat; nadszedł rok 1866, w którym wypadki, pozornie skończone i zamknięte, zaczęły się dalej rozwijać. — —
Na zachodnim brzegu golfu Aden, łączącym Morze Czerwone z Oceanem Indyjskim, leży kraj, który nalezał częściowo do sławnego Timbuktu, częściowo zaś do bajecznego Dorado. Najodważniejsi podróżni próbowali napróżno zbadać ten zakątek; do roku 1866, o którym mowa, udało się jedynie w roku 1854 pewnemu gotowemu na wszystko oficerowi brytyjskiemu Ryszardowi Burtonowi dotrzeć do niego i przynieść nieco wiadomości. Niektórzy cudzoziemcy, nawet z pośród Europejczyków, kraju tego, zwanego Harrarem, dotknęli stopą, ale nie mogli poinformować nikogo o panujących