Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 40.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1116   —

i zwaliłem się na ziemię. Kiedy się obudziłem, leżałem w łóżku, w pięknym pokoju.
— W domu lorda Lindsaya. Z pewnością byłbym cię wtedy utracił, każda bowiem rana twoja była nieomal śmiertelna. Ale pielęgnowano cię jak syna i wkońcu uratowano. Przysięgliśmy sobie wtedy odwdzięczyć się kiedyś.
— Dotychczas nie było okazji.
— Ale będzie jutro. Mam zabrać z domu Anglika pieniądze, a jego i córkę zabić. Przekona się, że Pantera Południa nie zapomina o dobrodziejstwie, którego doznał. Pieniądze zabiorę, nie zabiję jednak ani ojca, ani córki, tylko wyślę ich oboje, jako jeńców, w dalekie góry Chiapa. Nie powinni nas widzieć; nie powinni wiedzieć, kto im zrabował pieniądze. Dlatego oddam Lindsayów w ręce drugiego; ten pochwyci ich i zaprowadzi na miejsce przeznaczone, z którego nie będą mogli uciec, dopóki sam nie zwrócę im wolności.
— Ile jest tych pieniędzy?
— Pięć miljonów pesów.
Syn nie odpowiedział ani słowa. Suma ta była dla niego tak fantastyczna, że nie mógł wprost na myśl o niej tchu złapać. Równie fantastyczne wydawało mu się postępowanie ojca, który z wdzięczności postanowił nie zabijać swych ofiar, ale pieniądze zrabować.
Następnego wieczora lord Lindsay czuwał wraz z córką stosunkowo dłużej, aniżeli codziennie. Sporządziwszy jakiś szczegółowy raport dla swej władzy przełożonej. gawędził teraz z Amy o niedawniej wizycie starego, poczciwego dzierżawcy oraz o zaginionych przyjaciołach. Amy była pogrążona w smutku i melan-