Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 39.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1104   —

siebie i beztroski. Mogę przystąpić do realizacji moich planów.
— Twych planów? Co to za plany?
Cortejo uderzył się z dumą w piersi.
— Milczałem dotychczas, ale widzę, że muszę wreszcie wyjawić ci wszysto. Jak ci wiadomo, mamy teraz dwóch prezydentów, uważam, że jeden z nich nie utrzyma się na stałe, kraj bowiem wymaga rządu jednolitego; wymaga człowieka, który przy bezwzględnym sprycie posiadałby środki do przekupienia swych przeciwników. Tylko taki człowiek zostanie naprawdę prezydentem, tylko on będzie rozporządzał wszystkiemi bogactwami kraju. Tym zaś człowiekiem będę ja.
— Ty? — zapytała Józefa, nie ukrywając zdumienia.
— Tak, ja! — odparł z dumną wyniosłością. Może cię to dziwi? Bratanka swego uczyniłem hrabią Rodriganda, brata zarządcą jego dochodów. Majątek Rodrigandów wart jest miljony. Czy mam odejść z pustemi rękami? Nie; muszę zatrzymać ich meksykańskie posiadłości. Przedstawiają wartość ośmiu miljonów pesów. Pertraktuję już oddawna z Panterą Południa. Za miljon mogę rozporządzać nim i jego ludźmi. Mamy się spotkać w tych dniach. Może przybędzie nawet dziś wieczorem. Zwolennikami jego są wszyscy mieszkańcy gór, oraz wolni Indjanie południa. Skoro mu dam miljon, rozpocznie werbunek i zjawi się w mieście na czele przeszło dziesięciu tysięcy ludzi. Benito Juarez zostanie schwytany i zabity. Z pozostałymi rzecz pójdzie jak z płatka.
Oczy Józefy płonęły zachwytem.
— A więc to prawda?